Premiera: 4 czerwca 2019
Tillie Cole to pisarka, której zarówno mroczne oblicze prezentowane w jej książkach z gatunku "dark romance", jak i młodzieżowo-romantyczne przedstawione w powieściach z kategorii "new adult", jest mi bardzo dobrze znane. Bez wahania sięgnęłam zatem po najnowszą propozycję brytyjskiej autorki "Słodki dom", która ukazała się nakładem Wydawnictwa "Edito Red" i jest początkiem nowej serii pod tym samym tytułem.
"Sweet home" to typowy romans akademicki z domieszką dramatu, w którym znaczącą rolę odgrywa sport. A że uwielbiam książki z motywami sportowymi, to z wielkim zainteresowaniem zabrałam się za lekturę. Narracja prowadzona jest z pierwszoosobowej perspektywy głównej bohaterki - Molly Shakespeare - dwudziestoletniej sympatycznej Brytyjki, przyszłej doktorantki filozofii, która wyjeżdża na uniwersytet w Alabamie, by współprowadzić tam zajęcia dla studentów.
Bardzo szybko dziewczyna przekonuje się, że amerykański styl bycia i życia jest zgoła inny od dotąd jej znanego, ale proces adaptacji ułatwia jej grono sympatycznych przyjaciółek. Niebawem również, wokół niej zaczyna orbitować gwiazdor uczelnianej drużyny futbolu amerykańskiego, Romeo "Rome" Prince. Tych dwoje czuje do siebie nieopisane wręcz przyciąganie i wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że będziemy mieć tu do czynienia z współczesną odsłoną szekspirowskiego dramatu "Romeo i Julia", licząc jednak na mniej nieodwracalny finał.
Tillie stworzyła równie słodką jak jej tytuł historię miłosną opartą na szablonie popularnym i jak widać nadal niewyeksploatowanym: ona - skromna, introwertyczna dziewczyna z bolesną przeszłością i on - super przystojny łamacz (wróć, w tym przypadku Miotacz ;)) serc niewieścich, o dominującym charakterze, skrywający rodzinną tajemnicę. Kiedy tę dwójkę trafia strzała Amora, świat wręcz staje w miejscu, a ilość miłosnych wzruszeń zdaje się nie mieć końca. I właśnie w tym szkopuł, że o ile sceny miłosne czytało się bardzo przyjemnie, ku uciesze damskiej wyobraźni, to już dialogi pomiędzy parą głównych postaci niekiedy wywoływały u mnie zniechęcenie i klasyczne przewracanie oczami. No bo ileż można czytać o tym, że Moly i Rome oddychają tym samym powietrzem, są dla siebie domem, będą już na zawsze razem, a Bóg zesłał na nich szczęście niezmierzone - w tym miejscu mogłabym użyć emotikony (facepalm), ale nią tutaj nie dysponuję; wyobraźcie ją sobie proszę.
Sytuację ratuje fakt, że lekki język i nieskomplikowana fabuła to przepis na wakacyjną lekturę, idealną na leżak. Jednak nie spodziewajcie się po niej fajerwerków. Ta książka nie pobije tytułów doskonale odzwierciedlających tę delikatniejszą stronę w dorobku Tillie, czyli "Nasze życzenie" czy "Tysiąc pocałunków".
Dla zwolenników prostych romansów pozbawionych pogłębionej analizy psychologicznej postaci wybór "Słodkiego domu" będzie strzałem w dziesiątkę. Skonsumują bowiem ten tytuł na jednym posiedzeniu i pomkną dalej. Osobiście, jestem ciekawa co Tillie przygotowała dla nas w kolejnych tomach, jednak ten cykl nie będzie cyklem pierwszego wyboru w przypadku tej autorki.
Serdecznie dziękuję wydawcy za egzemplarz recenzencki książki.
Komentarze
Prześlij komentarz