Mam swoje wydanie, zakupem którego wsparłam tegorocznych powodzian w Głuchołazach.
A tak napisałam o “Topieli” w 2020 roku na portalu Goodreads:
“Topiel” przeniosła mnie w czasy, które doskonale pamiętam. 1997 rok również w moich Katowicach przyniósł wielkie opady, a zalany Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku zwany Chorzowskim (dzisiaj Śląski) mam gdzieś uwieczniony na zdjęciu zrobionym aparatem Kodak. Były to wakacje pomiędzy moją siódmą a ósmą klasą szkoły podstawowej i mimo tragicznych obrazków z Opola czy Wrocławia, oglądanych w telewizji, naprawdę beztroskie. A o beztrosce nie mogli nawet pomyśleć bohaterowie “Topieli” oraz wszyscy ci, którzy w ratowanie ludzi i dobytku podczas “wielkiej fali” byli zaangażowani realnie. Ja to miałam szczęście. Po latach to doceniam.
Za pośrednictwem swojej książki Jakub Ćwiek przywołał wspomnienia, ale i oplótł mnie polskością czasów klęski żywiołowej. Co ciekawe, polskość ta również w jakże nieszablonowym, pandemicznym 2020 roku uderza mnie co chwilę z półobrotu, bo niezmiennie jest w Polakach skłonność do kombinatorstwa oraz oceniania innych bez znajomości tematu. I dlatego też czasem podczas lektury, a właściwie słuchania audiobooka w świetnej interpretacji Filipa Kosiora, odczuwałam przesyt detalicznymi i do bólu naturalistycznymi opisami zachowań mieszkańców Głuchołaz.
Na kanwie powodzi stulecia autor rozłożył na czynniki pierwsze rodzinno-koleżeńskie relacje w kilkuosobowej grupie nastolatków, którzy wplątują się w nie lada perypetie. Bo mamy tu i topielca, i wielkie pieniądze, i morderstwo. A także młodzieńczą miłość, która w swoim niespełnieniu popycha do nieodwracalnych decyzji.
Polecam Wam ten tytuł.
Surowy i niesamowicie realistyczny w moim odbiorze styl Jakuba Ćwieka ma moc przekazu, przy czym ja sięgnęłam po tę powieść w nie do końca dobrym momencie mojego prywatnego życia.
Komentarze
Prześlij komentarz